czwartek, 19 maja 2011

Odcinek 26: Gołąbki i bestie

– Zostawcie go! – wrzasnął Richard i wyskoczył przez okno za szwoleżerami. – Zostawcie smoka! To niewinne stworzenie! Zagrożone wymarciem!!!
– Aslak! – krzyknął nie mniej rozpaczliwie Edzio i też wyskoczył przez okno. – Potwór go rozszarpie, albo już rozszarpał! Aslaczkuuuu!!!
– Czasem mnie męczy ta ich egzaltacja – westchnął święty Edgar zamykając brewiarz. – Od świąt jednego spokojnego dnia nie było. Idziemy, Ian, trzeba ich przypilnować. Ty masz sześcioro dzieci i żonę, to co dla ciebie siedmiogłowy smok? Podsadź mnie na parapet.
– No i znowu jakaś zadyma – stwierdził pan Staszek rozglądając się po opustoszałej tawernie. – Nawet do drzwi nie umieli trafić. Ale jak wrócą, to będą głodni. Wiktor! – zagwizdał melodyjnie.
– Co tam, panie Stasiu? – zabrzmiało nieco bełkotliwie spod stołu.
– Chodź do kuchni, będziemy robić gołąbki – powiedział pan Staszek ze źle ukrywaną serdecznością. – Flaszkę możesz zabrać, ale pamiętaj, tylko jedną głową wolno pić.
– Gołąbki – ucieszył się orzeł i poczłapał za panem Staszkiem.
***
Na łące pod tawerną wszyscy zebrali się wokół Aslaka.
– Nie wrócę. Nigdy nie wrócę do tawerny. Przeteleportuję się do piekła. Tam moje miejsce. Albo rzucę się w czarną dziurę – szlochał i od czasu do czasu uderzał głową o pień wierzby. Obecności biskupa Rolanda w dziupli rzecz jasna nie zauważał.

Nikt nie miał odwagi robić Bazilowi wyrzutów. On sam był wystarczająco zmartwiony.
– Ty, Aslak, nie przejmuj się, żartowałem. Nie wiesz, jak my z Jeanem do siebie mówimy – zaczął nieśmiało.
– Nieważne. Wy nie byliście zakonnikami. Mój grzech jest cięższy, o wiele cięższy... – szlochał Aslak. – Dlaczego ja tu jestem? To błąd eschatologiczny!
– Głupku jeden, pomyśl o tym zbereźniku od funduszu walutowego. Co ty przy nim znaczysz? Nie histeryzuj – Ian zaczął zawijać rękawy.
– Ani mi się waż go tknąć – Edzio przybrał postawę bojową.
– Patologiczna ekspiacja – stwierdził święty Edgar. – Dałbym mu waleriany, ale Kiciuś wypił. Richie, zabierz stąd tego smoka, przynajmniej na troszkę, dobrze?
– To nie smok, to bestia apokaliptyczna. Ja sam najpierw ją wziąłem za smoka, ale, widzicie, smok ma na całym ciele łuski, a ona na grzbiecie ma szczecinę, a na brzuszku takie płytki jak pancernik, popatrzcie – tłumaczył Richard.
– Dobrze, śliczna jest, ale odprowadź ją dalej, bo za bardzo zionie siarką.
– Niech mnie zatruje. Niech mnie rozszarpie – szlochał Aslak. – Przecież po mnie tu przyszła.
– Agatka, Amelka, do nogi. Siad, Aurorka, siad, Anżeliczka i Anetka – powiedział łagodnie Richard. – Aluniu, nie gryź Aldonki. Aldonko, nie zaglądaj do tej dziupli, tam coś tak brzydko chichocze. Poczekajcie tu grzecznie, zaraz do was wrócę.

Podszedł do ciągle płaczącego Aslaka i coś mu zaczął szeptać do ucha. Szloch ucichł, jak nożem uciął.
– Naprawdę? – Aslak pociągnął nosem. – Na pewno?
– Na pewno – Richard podał Aslakowi chusteczkę. – Teraz muszę się zająć bestią, ale zaraz po kolacji za to się wezmę. Idź do tawerny, pan Stasio mówił, że będą gołąbki.
– Gołąbki – Aslak uśmiechnął się drżącymi wargami. – Może to znak od Ducha Świętego?

Większość towarzystwa podążyła w stronę tawerny i gołąbków, ale święty Edgar udawał, że z zainteresowaniem przygląda się, jak Richard fachowo oczyszcza pazury bestii ze żwiru.
– Jak ty na niego wpłynąłeś? – spytał cicho.
– A, wiesz – nie kręć się, Agatko – obiecałem, że go zaopatrzę w niezawodny środek do sprawdzania czystości sumienia. On ma przecież na tym punkcie bzika. A jak na niego patrzę, to mi się Oskar Wilde przypomina. Więc powiedziałem, że mu zrobię portret, taki jak Doriana Graya, tyle że w formie witraża, bo to w końcu moja specjalność. Witraż na ścianie palmiarni. Jak zauważy, że na portrecie robi się brzydki czy coś w tym stylu, to będzie wiedział, że pora na rozmowę z tobą albo z Lolkiem i na pokutę. Od razu się uspokoił, doczekać się tego portretu nie może.
– Przecież portret Doriana Graya to fikcja – powiedział surowo święty Edgar.
– Ja ten witraż zrobię z luster – uśmiechnął się niewinnie Richard. – Będzie koniec z histeriami.
– He, he – biskup Roland zgrabnie wyskoczył z dziupli.  – Niby do trzech zliczyć nie potrafi, a jaki sprytny. Ja ten pomysł rozpowszechnię na ziemi, wiecie, w jakich kręgach. Będzie fala samobójstw, a niektórzy po prostu poumierają ze strachu i też trafią, gdzie trzeba, he, he.
– Roland, przecież oni od dawna nie patrzą w lustra, wiedzą, czym to grozi – zauważył święty. – Do wystąpień wisażyści ich przygotowują.
– W lustra nie, ale jak się im powie, że to ich portrety, to popatrzą. To będzie prawie takie fajne, jak Apokalipsa! Lecę, chłopaki, normalnie nie wiadomo, od którego lepiej zacząć, he, he... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz